Pierwsza 50-tka na 50 te urodziny.

Znowu się potwierdziło, że wszystko co fajne jest dziełem przypadku.

Prognoza nie była stuprocentowo pewna i niestety silny wiatr, wyjątkowo tym razem się w Mieroszowie potwierdził. Jak przyjechaliśmy na Mieroszów to 2 glajty już latały i to dość wysoko, ale zanim przygotowałem się do lotu już wylądowały i co było widać, chyba koledzy mieli chwilowo dość latania.

Nie byłem zadowolony, bo licząc na super latanie, musiałem poświęcić jeden dzień z urlopu, którego oczywiście szkoda mi na niepewny warun.

W między czasie przy silnym wietrze wystartowały dwie kolejne paralotnie i pokazały, że ciężko, ale daje się latać. Bez większych oczekiwać wystartowałem słysząc jeszcze w uszach plan Jarka, "powisieć jak najdłużej i do domu". To do domu okazało się dla mnie prorocze.

Początek latania jak i sam start nie należały do najłatwiejszych, choć nie był to jakiś ekstremalny wyczyn. Silny wiatr generował dość mocny żagiel, a wiosenna termika dodawała trochę, ale nie dużo adrenaliny.

Pierwszy plan to jak zawsze nie zdobyty dotąd Szpiczak i jednocześnie jeśli się uda minimum 15 km traka. Przebijanie się w stronę celu nie było łatwe, a wręcz mozolne. Ciągle walczyłem o wysokość, a widząc jak wysoko lata Jarek, wiedziałem, że można się podnieść całkiem wysoko.

Przy drugiej próbie doleciałem na rozsądnej wysokości do ostatniej grani przed Szpiczakiem i tu był pierwszy kryzys. Straciłem sporo wysokości i już planowałem uciekać w stronę Mieroszowa, ale ... zacząłem żebrać na zerowych noszeniach i czekać na jakąś termikę. Wierzyłem, że będzie szansa bo wysoko nade mną ciągle ktoś kręcił niezłe noszenia noszenia.

Udało się, złapałem bąbla i przytrzymałem się go na tyle długo, aby zaatakować wieżę na Szpiczaku. Mój pierwszy cel, który od dawna za mną "latał" w Mieroszowie został wreszcie osiągnięty.

No tak, ale teraz trzeba wrócić. Na całkiem przyzwoitej wysokości wróciłem na poprzedzającą Szpiczak grań i znowu złapałem noszenie. Widać tego dnia było to dyżurne miejsce, które pozwalało się solidnie podnieść. Dalej już było dość gładko bez większego opadania, spychany wiatrem nad szczyty, w miarę szybkim tempem wróciłem na polską stronę. Na liczniku przybywało kilometrów i już było jasne, że 15 jest w zasięgu.

Jaki plan na dalszy lot? Przypomniałem sobie zasłyszane wcześniej rady, aby w ramach ćwiczeń wylatywać na przedpole, a na dodatek przypomniałem sobie niedawny lot Goraja, który na Mieroszowie zrobił fajny trójkącik. Zatem do dzieła. Mozolnie na pół beli skierowałem się nad przedpole z zamiarem przelecenia przez drogę do Nowego Siodła. Była to dość mozolna droga, ale o dziwo wcale nie traciłem wysokości, a nawet łapałem bez żadnego wysiłku kolejne metry do góry.

W połowie drogi złapałem jakieś małe noszenie i pomyślałem, że szkoda je tak zostawić, przecież do kursu za drogę zawsze mogę wrócić. Kolejne zwitki cofały mnie głęboko do tyłu i tak kręcąc noszenie znalazłem się wysoko i niestety ( a może właśnie stety )  daleko po zawietrznej stronie mieroszowskich szczytów. Wariometr pokazywał prawie 1600 m npm. Uświadomiłem sobie wtedy, że nic mnie w Mieroszowie nie trzyma, przyjechałem z kumplami i na 100% zgarną mnie jak by co w drodze do domu. Kolejna myśl w głowie, taka w moim stylu, jak dojdę do 2000 odlatuję.

Noszenie jednak nie było aż tak mocne, a moja pozycja nad ziemią, nie dawała już raczej dużych szans łatwego powrotu nad przedpole Mieroszowa. No nic to, kiedyś trzeba się oderwać od górki i chyba nie ma lepszego momentu niż ten, w którym się akurat znalazłem, trochę mimo wszystko wypchnięty przez okoliczności. Komunikat do chłopaków przez radio, obrót i jazda w stronę Świdnicy.

Dolot z Mieroszowa do Świdnicy, to niespełnione marzenie z poprzedniego sezonu. Wysokość i dość silny wiatr w plecy, spokojnie dawały szansę przelecieć przelecieć w stronę Jedliny. Nie miałem jakiegoś strategicznego, wypracowanego planu na przelot. Tor lotu został w dużej mierze wymuszony okolicznościami i wiedziałem, że muszę minąć Wałbrzych z prawej strony.

Fart chciał, że po drodze wcale nie traciłem dużo wysokości, co więcej, łapałem jakieś delikatne noszenia. Zwątpienie na drodze do Świdnicy przyszło w okolicy Modliszowa, ale rozległe wolne tereny wałbrzyskiej strefy nie dawały powodów do obawy o miejsce do lądowania. Zastanawiałem się jedynie czy przelecę prze ostatnie pasmo górek i lasu, które oddzielało mnie od celu.

Przed Witoszowem Górnym obawy się rozwiały. Znalazło się noszenie, które nie tylko przeniosło mnie przez górki, ale trwało nadal na Witoszowem i pozwoliło odrobić całą straconą ostatnio wysokość. Widać już było Świdnicę, a na liczniku już prawie 30 km. Coraz bliżej było spełnienia marzeń. Jednak w moich marzeniach do Świdnicy miałem dolecieć na oparach żebrząc o wysokość, a tu ciągle miałem ponad 1000 m pod nogami. Grzech by było lądować, ale planów na dalszy lot nie miałem już żadnego.

Słońce było coraz bardziej przytłumione, a w stronę Dzierżoniowa, gdzie miałem w pierwszej chwili zamiar lecieć, było coraz bardziej ciemno i zielono. W stronę Strzegomia za to masę zaoranych, brązowych pól, w których zobaczyłem swoją szansę na dalszy lot.

Mijając Świdnicę z lewej strony, złapałem jeszcze miejskie słabe ale wyraźne noszenie, które przeniosło mnie z małym zyskiem przez obrzeże miasta i skierowałem się w stronę Jaworzyny, próbując usilnie rozpoznać z powietrza, co jest co.

Niestety od Bolesławic skończyły się definitywnie noszenia i Żarów minąłem lecąc cały czas w dół. Swoją szansę zobaczyłem jeszcze w kamieniołomie, nad którym stała całkiem wyraźna spora chmura, która dawała nadzieję na noszenie, ale po chwili było już dla mnie jasne, że nie dolecę tam, a już na pewno nie na odpowiedniej do podniesienia się wysokości.

Na liczniku ponad 45 km, a ziemia zbliżała się nie ubłaganie. Jedyne co mogłem zrobić, to wcisnąć belę i równo z wiatrem w plecy wycisnąć do końca otrzymane od losu kilometry. Tak doleciałem do Pożarzyska, na horyzoncie widząc pałac w Kraskowie i jezioro w Mietkowie.

Lądowisko znalazłem na lokalnym boisku zrytym przez krety, a na liczniku właśnie stuknęło mi 50 km.

Moje pierwsze 50 km, można powiedzieć, że w prezencie na 50 urodziny :)

http://xcportal.pl/node/81708

powrót