28-03-2016 lany poniedziałek w Mieroszowie

Powtórka w Mieroszowie była chyba trudniejsza od świątecznej niedzieli. Start poszedł już sprawniej, pomijając małe nieporozumienie, ale wiatr okazał się jeszcze silniejszy niż w niedzielę i na dodatek pojawiły się spore turbulencje.

Marcin wystartował trochę szybciej i wyznaczył cel dzisiejszego dnia, więc nie było sensu stękać tylko trzeba było zabrać się do roboty. Pierwsza wyprawa na anteny poszła jeszcze sprawniej niż wczoraj, a zdobyta po drodze wysokość pozwoliła łatwo przeskoczyć dolinę przed Szpiczakiem. Niestety powrót już nie był taki łatwy jak w niedzielę. Spadłem nisko i trzeba się było grzebać z parteru na minimalnych noszeniach, praktycznie aż do startowiska.

Drugi atak na anteny to była już walka i to na początku przegrana. Wiatr zgodnie z prognozą jeszcze się wzmógł i latanie zrobiło się nieprzyjemne. Nieprzyjemne, jednak nie niemożliwe, co pokazywali inni piloci. Parę razy podejmowałem już decyzję o lądowaniu, ale po chwili znowu pojawiała się jakaś iskra nadziei, że może jednak jest jakiś sposób i sposób się znalazł.

Sposobem okazało się wylecenie bardziej w stronę przedpola, a odbudowanie wysokości na czeskiej granicy pokazało, że od 1000 m warunki są zdecydowanie lepsze, a latanie wręcz przyjemne. Kolejna zdobyta wysokość dała najwięcej radości i przyjemności tego dnia, bo pozwoliła złapać kontakt z chmurami, gdzie kominy przy tej sile wiatru był tak mocno spłaszczone, że noszenia można było porównać z łagodnym holowaniem.

Mając już 1500 m npm musiałem porzucić ciągle ciągnące mnie chmurki, niestety dziś znowu miałem obowiązki w domu i nie było wyboru. Gdyby nie zobowiązania chyba bym się nie powstrzymał przed odlotem.

Pilnując topniejącej jednak wysokość pokonałem ponownie anteny i wróciłem komfortowo nad start, gdzie się okazało, że zostałem już w powietrzu sam z dwoma lotniami. Nad startem znowu dopadły mnie turbulencje, jednak miałem jeszcze do dyspozycji dobrą godzinę i szkoda było lądować, w myśl zasady „nie ląduj jak nie musisz”.

W tym momencie przyszedł jednak kryzys rozsądku i zachęcony posiadanym zapasem czasu postanowiłem znowu pokonać dolinę Mieroszowa. W jedną stroną poszło bez problemu, ale powrót okazał się już niemożliwy. Po drugiej stronie nosiło minimalne tylko w kierunku północno-zachodnim, ale w tym dniu nie miałem na to czasu. Po nawrocie okazało się, że już tego minimalnego noszenia nie ma, a w zamian pojawiły się solidne turbulencje. W tym momencie zrozumiałem, dlaczego wcześniej poskładało i posadziło tu Mietka i jak zwykle w takiej sytuacji mogłem tylko cicho i szybko rzucić sam sobie siarczyste przekleństwo.

Szybko bo nie było czasu na stękanie tylko trzeba było się maksymalnie skoncentrować na wylądowaniu w tak trudnych warunkach, ale o tym to już raczej kiedyś na blogu …

powrót