27-08-2015 Tolmin - Kobala - Stol - Kobala

Kobala przywitała upałem i bezchmurna pogodą. Na starcie byliśmy już około 11-stej, ale czekaliśmy na pewny warun, alby nie trzeba było tracić czasu na drugi wjazd. Po godzinie zaczęły się pokazywać pierwsze kłaki rodzących się cumulusów, a nie długo później tłuste cumulusy zawisły nad Stolem, szkoda tylko że tak nisko. Chmury dotykały prawie górskich szczytów. Pierwsza grupa zaryzykowała i wystartowała prawie godzinę przed nami, pokazując, że już da się latać i nie bardzo jest na co czekać. Wieczorem się okazał, że ta dodatkowa godzina pozwoliła im pokonać dodatkowe 30 km.

Start trochę pechowy za szybko za Agatą, ale góra pracowała już całkiem sprawnie i szybko udało się podnieść wystarczająco wysoko aby zaatakować pierwszą dolinę w drodze na Sztola.

Pierwszą dolinę przeleciałem na przyzwoitej wysokości i dzięki temu łatwiej było odzyskać trochę wysokości utraconej na przelocie. Zachodni wiatr dawał dziwne odczucie jakby leciało się pod górę. Ciągle jednak trochę mnie martwiło, że inni robili większą wysokość. Jednak inni byli sporo niże ode mnie i to trochę napawało optymizmem. No i te widoki nie do opisania.

Kolejna dolina i skok na „cycki”. Początek pasma które otwiera drogę na Stola. Dzięki szanowaniu noszeń udało się znowu zrobić całkiem przyzwoitą wysokość, ale ktoś inny chyba na Ozonie znowu zrobił dobre 200 m więcej. Mimo to zaryzykowałem i poleciałem razem z nim przez kolejną dolinę. Kolejną w tym dniu bela na 100% ( pierwszy raz cisnąłem na 100%) , kurs trochę bardziej na lewo i o dziwo udało mi się nieznajomego kolegę wyprzedzić na tym przelocie. Jednak Synergy Five nie jest taki wolny jak się czasami wydaje. Na pierwszym „cycku” doszedłem Komórkę, który walczył o wysokość dobre kilkadziesiąt metrów pode mną.

Znowu na nowo walka o wysokość, pod wiatr i znowu tak jakoś na zawietrznej. Czy to możliwe ? Po lewej stronie stoku dwa załomy po których odchodziły regularne ale wąski kominy. Nie było łatwo ale udało się zyskać trochę wysokości na tyle aby się przykleić do zbocza i pocisnąć dalej w kierunku Stola. Po kilkuset metrach walki zaczęła się prawdziwa bajka.

Powrót na startowisko na Kobalę też zaliczony, w Polsce chyba bym w taki dzień wysłał totolotka. W czasie kręcenia nad Kobalą, najwyraźniej zaczął się wieczorny spływ i wygrzana dolina zaczęła nosić. Niesamowite wrażenie, które spotkało mnie po raz pierwszy. Po przylocie z nad Stola latałem nad Tolminem dobra godzinę i pewnie mógłbym kolejna gdyby nie presja na powrót na Kamping. Nad oficjalne lądowisko praktycznie na 3/5 beli i niemal zerowe opadanie przy dość silnym wietrze od przodu doliny. Nad lądowiskiem zrobiłem pierwszy raz na Solu 3 podejścia do spirali, a na koniec uszy, żeby wreszcie wylądować. Podejście na celność niestety nieudane, przeleciałem granicę okręgu o dobre 8m. Czyli jednak nie wszystkie życzenia w tym dniu się spełniły.

Mój życiowy wynik, który dla mnie jest naprawdę super nie był jednak maksimum tego co wycisnęli lepsi. Znowu okazało się, że brak utrwalonej w pamięci topografii mocno ogranicza przelotowe latanie. To co mi wydawało się już granicą , było dobre 8 km bliżej od tego co było tego dnia do osiągnięcia. Inna sprawa, że miałem ponad godzinę spóźnienia i w punkcie nawrotu, w czasie gdy tam doleciałem były już chyba trochę niżej, więc być może nie udało by się jednak zrobić tego co inni wywalczyli tu godzinę wcześniej.

powrót